Pamiętnik wiewiórki Gabrysi

Najmłodszych zapraszamy do zapoznania się z niezwykłymi opowieściami wiewiórki Gabrysi. Poniżej publikujemy jej pamiętnik, z którego dowiecie się m.in., jak żyje się zwierzętom w łazienkowskich ogrodach.

13 stycznia

Babcia Alicja mówi, że jak żyje, nie pamięta tak mroźnej zimy. W dzień bywa bardzo zimno, a nocami jeszcze zimniej. Ciągle pada śnieg, który, kiedy potrzymać go chwilę w łapkach, zamienia się w wodę. W Łazienkach zrobiło się tak biało, że czasem trzeba mrużyć oczy albo zasłaniać je łapkami. Zima to dla zwierząt bardzo trudny czas. Dobrze jest wtedy mieszkać w parku takim jak nasz. Jest tu wiele miejsc, gdzie można się schronić przed zimnem i znaleźć coś smacznego do jedzenia. Na drzewach wiszą karmniki dla ptaków, w których codziennie czekają na głodne zwierzęta nasiona słonecznika, zbóż, a czasem także orzechy. Tak jakby ludzie wiedzieli, że do tych karmników zaglądamy czasem i my, wiewiórki.

Jeśli ktoś lubi obserwować ptaki, to właśnie teraz jest na to dobry czas. Łatwiej jest wypatrzyć sikorki i kowaliki, które latem ukrywają się między liśćmi drzew. Zimą te owadożerne ptaszki muszą zjadać nasiona. Wystarczy więc stanąć nie za blisko karmnika, bo sikorki i kowaliki potrafią być nieufne, i poczekać chwilę w ciszy i bezruchu, żeby zobaczyć stadko ptaszków pałaszujących przysmaki.

Zimą można spotkać w Łazienkach niecodziennych gości, którzy przybywają tu, by przeczekać ten mroźny czas. Są wśród nich piękne łabędzie i hałaśliwe śmieszki, które pozostałą część roku spędzają nad Wisłą. Po zasypanych śniegiem trawnikach dostojnie kroczą gawrony, które przyleciały jesienią, by wiosną  odlecieć na północ. Za to na południe, do ciepłych krajów, gdzie cały rok można najeść się owadów, późnym latem lub jesienią odleciały z naszego parku jerzyki, kapturki i szpaki.

Jeże zakopały się pod pierzynkami z liści i zasnęły. Obudzą się dopiero wiosną, kiedy łatwo będzie im znaleźć pożywienie, czyli ślimaki i dżdżownice. My, wiewiórki, zjadamy, zebrane pracowicie jesienią zapasy. Zimą więcej czasu niż latem spędzamy w naszych gniazdach, smacznie śpiąc i śniąc o wiośnie. Od czasu do czasu wychodzimy z nich, żeby rozprostować łapki, trochę pobiegać i poskakać. Ulubioną zabawą wiewiórek jest berek, w którego bawimy się, wspinając po pniach drzew. Zauważyłam, że bardzo lubią się nam wtedy przyglądać ludzie, a zwłaszcza ich dzieci. Na pewno bardzo nam zazdroszczą, że nie potrafią tak sprawnie, jak my, biegać po drzewach. 

Wczoraj pałaszując orzeszki, które  - jak się spodziewałam - czekały na mnie w karmniku zawieszonym na krzaku bzu, spostrzegłam, że na ziemi, pod liśćmi bluszczu, czai się jakieś zwierzątko. Była to jedna z żyjących w parku myszy. Czekała aż z karmnika spadną ziarna, które będzie mogła porwać i ukryć w swojej norce. Każdy szelest płoszył ją i sprawiał, że chowała się pod przysypanymi śniegiem liśćmi. Złapałam w pyszczek jeden z obranych z łupinki orzechów i zrzuciłam na ziemię. Myszka, tak jak się spodziewałam, wystraszyła się i schowała. Wystarczyło jednak chwilę cichutko poczekać, by zobaczyć wyłaniający się spod liści smukły pyszczek. Po chwili, rozglądając się czujnie dookoła, pojawiła się cała myszka. Podbiegła szybko, porwała rzucony przeze mnie na ziemię orzeszek i już jej nie było.

Opowiedziałam babci o myszy i o tym, jak bardzo musi marznąć w podziemnej norce, w której mieszka. Bardzo mnie zdziwiło to, co powiedziała babcia. Podobno w tym roku myszom jest cieplej, bo jest dużo śniegu. Nigdy bym nie przypuszczała, że śnieg działa jak pierzynka i że są zwierzęta, które cieszą się, kiedy spadnie. Chociaż na pewno mysz, tak jak ja, tęskni już za wiosną.

10 października

Wystarczy rozejrzeć się dookoła, aby wiedzieć, że w przyrodzie na dobre zagościła jesień. Zielony park zmienił się w złotorudy, a liście wielu drzew mają teraz kolor wiewiórczych futerek. Czasem aż trudno nas wypatrzeć na ich tle. Sama nie wiem, czy wolę wiosnę, kiedy po długich, zimowych miesiącach zaczynają śpiewać ptaki, a drzewa i krzewy pokrywają się soczystą zielenią, czy kolorową jesień, kiedy wokół pełno jest pysznego jedzenia. Jesień to bardzo pracowity czas dla wiewiórek. Trzeba się nieźle nabiegać, żeby przygotować zapasy na zimę, a i tak część z nich wykradną nam wrony i gawrony. Na szczęście w parku jest mnóstwo dębów, z których spadają smakowite żołędzie. Rosną tu także, dające słodkie orzechy, leszczyny.

Wczoraj zbierając  żołędzie, spotkałam sójkę Zuzię,która robiła to samo, co ja. Zuzia mieszka w naszym parku odkąd pamiętam, ale latem trudno ją zobaczyć. Łatwiej natomiast usłyszeć, bo jak wszyscy wiedzą, sójki to strażnicy lasów i parków. Są niezwykle czujne i kiedy tylko w okolicy pojawi się jakiś drapieżnik, puszczyk czy kuna, skrzeczą tak bardzo, że nie ma zwierzęcia, które nie usłyszałoby, że trzeba mieć się na baczności. Jesienią Zuzia i inne sójki, zbierając żołędzie, tracą czujność i mniej uważają, żeby nie rzucać się w oczy ludziom i zwierzętom. I wtedy właśnie można je zobaczyć.

Bardzo ucieszyłam się na widok dawno niewidzianej Zuzi, bo nawet ostatnio zastanawiałyśmy się z mamą, czy przypadkiem nie przeprowadziła się ze swym mężem, Zacharym, do lasu. Wszak sójki to leśne ptaki, chociaż coraz częściej przylatują do miast, bo tu nawet zimą łatwiej o jedzenie.

- Zuziu, kopę lat, jak się cieszę, że cię widzę, i że nie wyprowadziłaś się z naszego parku - zawołałam do przyjaciółki  i wesoło pomachałam łapką.

Zuzia spojrzała na mnie, jakby nieco zaskoczona i odparła: - Ojej, Gabrysiu, przepraszam, ale nie zauważyłam, że jesteś obok. To niedobrze. Zapasy pochłaniają moją uwagę tak bardzo, że jestem nieostrożna, a wiesz, że na sójkę czyhać może i puszczyk, i kuna, i lis.

- Niestety - odparłam. - Wiewiórki też muszą być czujne, bo nawet w naszym parku można stać się czyimś obiadem. A gdzie reszta twojej rodziny Zuziu? - zapytałam, wiedząc, że sójki to bardzo troskliwi rodzice, którzy często aż do jesieni zajmują się młodymi, które wykluły się na wiosnę lub wczesnym latem.

- Dzieciaki już się usamodzielniły - odparła Zuzia. - A Zachary uparł się, że poszuka orzechów laskowych, żebyśmy całą zimę nie musieli jeść tylko żołędzi. Pewnie kręci się teraz gdzieś w okolicy parkowej leszczyny - odparła sójka i zaczęła przewracać leżące na ziemi liście, szukając ukrytych pod nimi żołędzi.

Poszukiwania tak ją pochłonęły, że już po chwili zupełnie przestała zwracać na mnie uwagę. No cóż, miło porozmawiać z przyjaciółką, ale kiedy przychodzi jesień, najważniejsze stają się zapasy, bo bez nich nie da się przetrwać zimy.

A tak w ogóle to sójki czasem zachowują się zupełnie jak wiewiórki. Jesienią zbierają żołędzie, orzechy laskowe i nasiona buka, by móc je zjeść zimą. Swoje skarby starają się ukryć tak, aby nie wypatrzyły ich wrony i gawrony. Upychają je gdzie się da: zakopują w ziemi, wpychają pod mech, wciskają pod korę lub w szczeliny powstałe w drzewach. Z części żołędzi i orzechów, o których zapomną, wyrosną drzewa. Jeśli uda się zobaczyć jesienią sójkę, to pewnie będzie w dziobie trzymała żołądź. A jak poznać czy to sójka? Bardzo łatwo. Na skrzydłach tych ptaków można dostrzec niebieskie pióra w czarne prążki. Oczywiście lepiej je widać, kiedy sójka, wzbijając się do lotu, rozłoży swoje piękne skrzydełka. I jeszcze jedno: sójki wcale nie wybierają się jesienią "za morze".

17 sierpnia 

Oj, dawno nic nie napisałam w moim pamiętniku! Może dlatego, że ostatnio w parku niewiele się działo. Młode ptaki opuściły już gniazda, chociaż niektórymi z nich ciągle jeszcze opiekują się rodzice. Wczoraj widziałam dorosłego kosa, który wyciągał z ziemi dżdżownice, zajadle się z nimi siłując, i wpychał je do dzioba swojego prawie już dorosłego dziecka. Cóż, jak mówi babcia Alicja, rodzicom trudno pogodzić się z tym, że ich dzieci tak szybko dorastają.

Skoro już piszę o ptakach, to może opowiem o kaczorku Piotrusiu, którego spotkałam wczoraj nad brzegiem stawu. Wyglądał na zdenerwowanego i drapał się, jakby obsiadły go pchły.

- Piotrusiu, czy coś się stało? Może ci jakoś pomóc? - zapytałam, przypatrując się kaczorkowi, który usiłował łapą dosięgnąć szyi, żeby się tam podrapać.

- Niestety, kochana Gabrysiu, nie możesz pomóc. Rosną mi pióra i skóra strasznie mnie swędzi. Nie da się na to nic poradzić. Na szczęście, mogę już fruwać - kaczki krzyżówki tracą zdolność latania, kiedy zmieniają stare pióra na nowe. I jeszcze jedna dobra wiadomość. Gdy nowe pióra już mi wyrosną, znów będę piękny, bo my, samczyki, w czasie wymiany starych lotek na nowe jesteśmy brązowe, dzięki czemu łatwiej jest się nam ukryć przed drapieżnikiem - wyjaśnił kaczorek.

- Jak ja się cieszę, że nie tracę umiejętności skakania z drzewa na drzewo, kiedy zmieniam sierść z letniej na zimową - zaśmiałam się, zasłaniając pyszczek łapką.

Kiedy spojrzałam na Piotrusia zobaczyłam, że patrzy na mnie karcącym wzrokiem. Widocznie mój żart wcale go nie rozbawił.

- Wiesz, Gabrysiu - ciągnął ponurym głosem kaczorek. - Niektóre ptaki mogą latać w czasie pierzenia. Myszołowowi wypada na raz po kilka lotek, dzięki czemu zawsze może fruwać. Nie to co my, krzyżówki…

- Ale myszołów musi upolować posiłek, a wy, kaczki, możecie skubać trawkę i rośliny wodne. Nie musicie gonić obiadu - odparłam, a po plecach przeszły mi ciarki na samą myśl o tym ptaku.

- Masz rację, Gabrysiu, chociaż chętnie bym popatrzył, jak myszołów na piechotę goni za swoim jedzeniem. Ten widok sprawiłby mi ogromną frajdę - odpowiedział kaczorek, z ironicznym błyskiem w oku.

- Ale dlaczego ptaki w ogóle zmieniają pióra? - wyrwałam Piotrusia ze stanu rozmarzenia, w jaki wprawiła go wizja myszołowa nielota.

- Nasze pióra się ścierają, czasem łamią - odparł kaczorek. - Gdyby nie wyrastały nam nowe, po kilku latach nie byłybyśmy w stanie latać. A tak w ogóle lato to dobry czas na pierzenie. Wszędzie jest mnóstwo pokarmu, nasze pisklęta już podrosły i zaczynają być samodzielne. Przepraszam cię, Gabrysiu, ale ja chyba nie mam dzisiaj ochoty na dłuższą pogawędkę. Muszę się trochę podrapać - dodał i zaczął skubać  dziobem skrzydło.

Postanowiłam zostawić Piotrusia w spokoju i zająć się swoimi sprawami, czyli sprawdzić, czy orzeszki na mojej ulubionej leszczynie nadają się już do schrupania. Zanim jednak pożegnałam się z kaczorkiem, rozejrzałam się dookoła. Wszędzie było mnóstwo piór: gołębi, wron i kaczek, oczywiście, co oznaczało, że wiele ptaków się teraz pierzy. No proszę, jakie to sprytne. Ptak, który nie musi polować, zmienia wszystkie lotki w krótkim czasie, a u tego, który bez latania nie przeżyje, trwa to dłużej. Kolejny raz pomyślałam, że natura, która tak to urządziła, musi być bardzo mądra. Co najmniej tak mądra jak babcia Alicja, a może nawet troszeczkę mądrzejsza.

17 lipca

Kilka dni temu w drodze do karmnika dla ptaków, w którym nawet latem można znaleźć coś smacznego, spotkałam Justysię. Moja przyjaciółka krzyżówka wygrzewała się wraz z innymi kaczkami nad brzegiem stawu i czyściła piórka. Nie chciałam przeszkadzać w porannej toalecie, więc tylko pomachałam z daleka łapką na powitanie. Justysia wyraźnie ucieszyła się na mój widok i zawołała:

- Gabrysiu, jak miło cię widzieć. Co słychać u Helenki i wiewióreczek?

- Dzieci mojej siostry to już dorosłe wiewiórki - odparłam trochę zdyszana, podbiegając do Justysi.

- Jak ten czas szybko leci. Moje maluchy też już dorosły - zadumała się kaczka. - Wiesz, Gabrysiu, czasem zazdroszczę niektórym samiczkom tego, że w opiece nad młodymi pomagają im samczyki - rzekła po chwili Justysia, patrząc na rodzinę łysek podpływającą do brzegu. - U łysek, na przykład, dziećmi opiekują się samczyk i samiczka. A podrastającymi pisklętami to już tylko samczyk, bo samiczka zazwyczaj wysiaduje kolejne jajka. Dzięcioły też wspólnie opiekują się jajkami i potomstwem, podobnie jak kowaliki. Co prawda, jajeczka wysiaduje tylko samiczka, ale samiec przynosi jej jedzenie, a potem, kiedy pisklęta się wyklują, rodzice opiekują się nimi wspólnie. U łabędzi głównie samiczka wysiaduje jajka, ale samiec pilnuje jej i jajek, a kiedy pisklęta się wyklują, zajmują się nimi oboje rodzice - tłumaczyła mi moja przyjaciółka, po czym zamilkła i się zamyśliła.

- Justysiu, czy coś się stało? - zapytałam, nie kryjąc zdziwienia. - Nigdy wcześniej nie narzekałaś, że musisz sama wychowywać swoje dzieci.

- Nie narzekałam, bo kaczuszki szybko stają się samodzielne. Bardzo pilnują, żeby się nie zgubić, nie trzeba ich też karmić. Ale dobrze by było mieć kogoś do pomocy w opiece nad nimi, bo co dwie kaczki to nie jedna - stwierdziła, patrząc jednocześnie na mnie, jakby czekała, co odpowiem.

- No wiesz, Justysiu, nie tylko mamy kaczki wychowują dzieci same. Oprócz wiewiórek także jeże, myszy, nietoperze - wyliczałam. - Nasze dzieci rodzą się ślepe i bezbronne, więc trzeba ich bardzo pilnować. Ty swoich nie musisz zostawiać, kiedy chcesz znaleźć coś do zjedzenia.

- Masz rację Gabrysiu - rozpogodziła się Justysia. - Dobrze mieć taką mądrą przyjaciółkę jak ty.

Justysia odpłynęła, a ja jeszcze chwilę stałam nad wodą, patrząc jak oddala się od brzegu. I co tu kryć, byłam bardzo dumna, że potrafiłam rozweselić moją przyjaciółkę. A potem przypomniałam sobie o karmniku, do którego biegłam, kiedy spotkałam Justysię.

1 lipca

Ostatnio pisałam w pamiętniku o Marysi, białej kaczce mandarynce, mojej nowej przyjaciółce. Jakiś czas temu Marysia zaczęła gdzieś znikać. Kiedy ją zapytałam, gdzie się podziewa całe dni, nie chciała odpowiedzieć, a ja nie nalegałam, bo wiem, że trzeba uszanować prywatność drugiego zwierzęcia. W końcu nie każdy lubi się zwierzać.

Tajemnicę Marysi odkryłam pewnego słonecznego poranka. A było to tak… Przemykając obok pięknego, starego dębu, zobaczyłam moją przyjaciółkę, która stała pod drzewem i patrzyła w górę. Po chwili z dziupli wyskoczyła kaczuszka. Marysia upewniła się, że młode bezpiecznie wylądowało na ziemi i zaczęła nawoływać kolejne, które już wychylało łebek. Osłupiała patrzyłam, jak z dębu zeskakują kolejne brązowe kuleczki. Po chwili wszystkie kaczuszki popiskiwały na trawie, kręcąc się wokół mojej przyjaciółki, Marysi. 

Mandarynka widocznie zauważyła moje zdziwienie, bo powiedziała wyraźnie rozbawiona: - Zamknij pyszczek Gabrysiu, bo to niegrzecznie wpatrywać się w kogoś z rozdziawionym pyszczkiem. Nigdy nie widziałaś piskląt mandarynki, wyskakujących z dziupli w drzewie?

- To kaczki mogą mieszkać na drzewie? - zapytałam, nie potrafiąc ukryć zaskoczenia.

- Nie mieszkać, tylko zakładać gniazda - odparła Marysia. - W dziupli drzewa jajka są bezpieczniejsze niż na ziemi.  

- Marysiu, a czyje to dzieci? - zapytałam bez ogródek, bo pisklęta w ogóle nie były podobne do mojej przyjaciółki.

- Jak to czyje? Moje oczywiście - odparła oburzona Marysia.

- Ale to są pisklęta zwykłej mandarynki. Twoje dzieci powinny być białe jak ty - stwierdziłam.

- Sama zastanawiałam się, jak będą wyglądały - zamyśliła się Marysia. - Czy chociaż jedno z nich będzie takie jak ja, czy wszystkie będą podobne do swojego ojca, kaczorka Feliksa. Zresztą może to i lepiej, bo drapieżnikowi łatwiej jest zauważyć kremowe pisklę niż brązowe.

I tak właśnie dowiedziałam się, że kaczce Marysi wykluły się pisklęta. Przyjemnie jest patrzeć, jak moja przyjaciółka troskliwie się nimi opiekuje. Kaczuszki na pewno wyrosną na piękne kaczki i kaczorki.

15 czerwca

W Łazienkach mieszka wiele ptaków. Wiosną i wczesnym latem park rozbrzmiewa śpiewem: zięb, bogatek, kosów, modraszek, rudzików i szpaków. Późną jesienią i zimą słychać natomiast głównie skrzeczenie wron i gawronów, od którego ciarki  przechodzą po plecach.

Dzisiaj napiszę o kaczkach mandarynkach, najbardziej kolorowych ptakach w parku. Mandarynki bardziej przypominają zabawki porzucone przez ludzkie dzieci niż żywe ptaki. Samczyk i samiczka mają z tyłu głowy pióra tworzące czub. Na złożonych skrzydłach samczyka widać sterczące ku górze pomarańczowe grzebienie, a na policzkach szerokie, rude bokobrody. Samiczki są mniej kolorowe od samczyków, dzięki czemu są mniej widoczne dla drapieżników, kiedy opiekują się młodymi.

A teraz najważniejsze. Od niedawna mam nową koleżankę, Marysię! Poznałam ją kilka tygodni temu. Kiedy zobaczyłam na brzegu stawu śnieżnobiałego ptaka, postanowiłam podejść i przywitać się. Bardzo lubię zawierać nowe znajomości, dzięki czemu znam prawie wszystkich mieszkańców parku. Na początku Marysia wydawała się onieśmielona. Może nigdy wcześniej nie rozmawiała z wiewiórką? Po chwili jednak grzecznie odpowiedziała na moje powitanie.

- Bardzo miło mi cię poznać. Mam na imię Marysia i jestem kaczką mandarynką.

- Kaczką mandarynką? - dopytałam, nie kryjąc zdziwienia. - Ależ ja doskonale znam kaczki mandarynki. To najpiękniejsze ptaki w naszym parku - stwierdziłam.

Zorientowałam się jednak, że palnęłam głupstwo, więc szybko dodałam. - To znaczy ty też jesteś piękna, tylko wcale niepodobna do mandarynki.

- Tak, jestem kaczką mandarynką, ale taką kaczką dziwaczką o białych piórach.

- Powinnaś się cieszyć, że jesteś wyjątkowa - mówiłam, przyglądając się uważnie kaczce i starając się odnaleźć podobieństwo między nią a jej kaczymi krewniakami.

- Miło być wyjątkowym, ale niestety niebezpiecznie. Białej kaczce trudno się ukryć tak, żeby nie dostrzegł jej drapieżnik. Nawet jeśli odpoczywam wśród trawy, widać mnie z daleka. Co prawda łabędzie też są białe, ale to duże i silne ptaki i nie boją się lisów, puszczyków i kun, które można spotkać w naszym parku.

I tak właśnie wyglądało moje pierwsze spotkanie z Marysią, białą kaczką mandarynką. Drugie było znacznie bardziej emocjonujące, ale o nim napiszę następnym razem.

A na zakończenie ciekawostka, którą opowiedziała mi moja mądra babcia Alicja. Przodkowie kaczek mandarynek, które mieszkają w Łazienkach, dawno, dawno temu zostali przywiezieni przez ludzi z dalekich, egzotycznych krajów. Od tej pory mandarynki żyją i wychowują tu swoje dzieci. Niektóre z mandarynek to wytrwali podróżnicy, odwiedzający bardzo odległe od naszego miasta.

6 czerwca

Wczoraj o świcie do mojej dziupli wpadła zdyszana babcia Alicja. Tak naprawdę to chętnie pospałabym jeszcze chwilkę, ale babcia zdawała się tym zupełnie nie przejmować. Trochę żałowałam, bo śniło mi się, że siedzę na środku pięknego zielonego trawnika, a obok mnie piętrzą się stosy orzechów. Zaczęłam nieśmiało protestować przeciwko wczesnej pobudce, ale babcia machnęła łapką na moje narzekania i zaczęła z przejęciem opowiadać.

- Gabrysiu, nie uwierzysz, ale wczoraj udało mi się uratować przed porwaniem młodego kosa. Przed chwilą opowiedziałam tę historię twojej mamie. Była bardzo poruszona - ciągnęła babcia.

Wcale mnie nie dziwi, że mama była poruszona, skoro wyrwano ją ze snu jeszcze wcześniej niż mnie - pomyślałam.

- Jak wiesz - kontynuowała swoją opowieść babcia - wczoraj gniazdo opuściły młode kosy, dzieci Bazylego i Gertrudy. I jak to u kosów bywa, opiekę nad podlotami objął tata.

Chciałam coś powiedzieć, ale babcia tylko machnęła łapką, żebym nie przeszkadzała, i mówiła dalej.

- A więc było tak. Jedno z młodych Bazylego i Gertrudy siedziało pod drzewem, cicho popiskując. Bazyli krążył z tłustymi robakami pomiędzy czwórką małych głodomorów, z których trójka grzecznie czekała na gałęziach okolicznych krzewów. Wtem do siedzącego na trawie malucha podszedł człowiek i pochylił się nad nim.

- Wypadłeś z gniazda biedaku? Trzeba by cię zabrać do domu i nakarmić - powiedział mężczyzna.

- Czego to ludzie nie wymyślą - załamała łapki babcia Alicja. - Czy my zabieramy ludzkie dzieci? Albo czy staramy się je karmić? Przecież każda wiewiórka wie, że to rodzice najlepiej zaopiekują się swoimi maluchami - dodała babcia, nie kryjąc oburzenia.

- Postanowiłam więc ratować młodego kosa, a ponieważ chwilę wcześniej widziałam, gdzie Bazyli szuka robaków, pobiegłam, co sił w łapkach powiedzieć mu, że człowiek chce porwać jego dziecko - babcia z przejęcia zamilkła na chwilę i zakryła pyszczek łapkami. - Bazyli przestraszył się nie na żarty. Podloty mniej boją się ludzi niż dorosłe ptaki, dlatego młody kos nie uciekał, kiedy człowiek wyciągnął do niego rękę. Na szczęście właśnie w tym momencie obok młodego ptaszka wylądował jego rozzłoszczony ojciec i zaczął się zastanawiać, co zrobić, kiedy mężczyzna niespodziewanie wyprostował się i powiedział: - A więc nie jesteś sam. To na pewno jedno z twoich rodziców.

Popatrzył jeszcze przez chwilę na Bazylego i jego synka, po czym odszedł.

- Jak widać ludzie też potrafią pójść po rozum do głowy - zakończyła opowieść babcia Alicja. - A teraz muszę już biec. Może ktoś znowu potrzebuje pomocy? - rzuciła na odchodnym i zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.

Gdybym nie była przyzwyczajona do tych niespodziewanych wizyt, pomyślałabym, że to wszystko tylko mi się przyśniło. Bardzo bym chciała, żeby mój pamiętnik przeczytali ludzie i zastanowili się nad swoim postępowaniem, bo pomagać trzeba mądrze. Późna wiosna to czas, kiedy gniazda opuszczają podloty - młode ptaki, które mają już piórka podobne do piór dorosłych osobników, lecz znacznie krótsze ogonki, i nie potrafią jeszcze dobrze latać. Ludzie często chcą im pomóc, ale tak naprawdę zabierają je rodzicom, którzy opiekują się nimi do czasu, kiedy staną się samodzielne. Trzeba bowiem wiedzieć, że jeśli młody ptak nie jest ranny, ma pióra, wygląda na zdrowego i żwawego, oznacza to, że jest pod troskliwą opieką. Jeśli natomiast siedzi na ulicy, gdzie może stać mu się krzywda, wystarczy podsadzić go na drzewo. Resztą zajmą się jego rodzice.

27 maja

Nasz piękny park to dom wielu zwierząt. Oprócz wiewiórek (mieszka nas w Łazienkach około 200!) można tu spotkać dzięcioły, puszczyki, kaczki krzyżówki i mandarynki. Przylatują do nas także gołębie. Łazienki są przyjaznym miejscem dla kosów, szpaków i sikorek. A pawiom, które tu mieszkają, chociaż trudno w to uwierzyć, ludzie pomagają wychowywać dzieci. Większość z nas żyje w zgodzie z sąsiadami, choć od czasu do czasu trudno uniknąć awantury. Tak jak niedawno…

Nie podejrzewałam, że łyski - te niepozorne czarne ptaki z białą plamą na czole - to straszne awanturnice. Ludzie myślą, że łyski to kaczki, bo są do nich podobne, ale tak naprawdę bliskimi krewnymi łysek są żurawie. Ich nazwa wzięła się od białej plamy na głowie, która nie jest pokryta piórami, a więc jest … łysa. Nie tak dawno razem z Justysią, moją przyjaciółką, kaczką krzyżówką, o której już pisałam w pamiętniku, byłyśmy świadkami dziwnego zachowania łyski, zamieszkującej staw przed Pałacem na Wyspie. Ni stąd, ni zowąd samczyk zerwał się z gniazda, wskoczył do wody i już po chwili biegł po niej w kierunku innej łyski, która widocznie podpłynęła za blisko jego terytorium. Ptaki zaczęły się bić. Uderzały przeciwnika nogami, skrzydłami i dziobami. Samiec, który bronił gniazda, wskakiwał intruzowi na głowę, jakby chciał go utopić! Zaczęłam krzyczeć z brzegu: Hej, chłopaki, dajcie spokój, zrobicie sobie krzywdę! Nagle poczułam, że coś trąca mnie w plecy. Była to Justysia, która zachowywała się, jakby nie działo się nic niezwykłego.

- Daj spokój, zaraz im przejdzie - starała się mnie uspokoić. - My, mieszkańcy stawu, często jesteśmy świadkami kłótni łysek. Czasem przeganiają one ze swojego terytorium również kaczki, a nawet łabędzie. Jak coś je zdenerwuje, to wszyscy wolą schodzić im z drogi.

- To dlaczego zakładacie gniazda tam, gdzie co chwila wybucha awantura? - nie mogłam ukryć zdziwienia.

- Bo sąsiedztwo łysek ma również swoje dobre strony - zakwakała Justysia, spoglądając na pociechy, które szukały w trawie czegoś do jedzenia. - Łyski są bardzo czujne. Samiec i samica wysiadują jaja i wspólnie opiekują się potomstwem. Samiec pilnuje terenu wokół gniazda i w razie konieczności ostrzega o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Kacze samiczki muszą wychować dzieci same, bo kaczorki w ogólne nie przejmują się opieką nad potomstwem. Warto więc skorzystać z czujności sąsiada. A teraz muszę już płynąć, bo moje maluchy trochę się niecierpliwią.

Justysia wskoczyła do wody, a za nią jej młode. Kiedy ponownie spojrzałam na staw, gniazdo łysek wyglądało tak, jakby nic się nie stało - samczyk znów w nim siedział, zaś pokonany przeciwnik spokojnie odpływał w dal.

Po raz kolejny nauczyłam się czegoś nowego, bo - jak mówi babcia Alicja - nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Nawet kłopotliwy sąsiad od czasu do czasu może się okazać bardzo pomocny. To miłe uczucie wiedzieć coraz więcej i być coraz mądrzejszą wiewiórką. Naprawdę.

19 maja

Nasz park chętnie odwiedzają śliczne ptaki o szaroniebieskich piórach, białym kuprze i czarnych paskach na skrzydłach. W promieniach słońca, kiedy ich szyje połyskują metalicznie fioletem, wyglądają jeszcze piękniej. To oczywiście gołębie. Wcale się nie dziwię, że lubią Łazienki, gdzie bez trudu można znaleźć pozostawione przez ludzi kawałki chleba czy pokruszone ciasteczka. Gołębie szybko zjadają znalezione na ziemi okruszki i śmiesznie przekręcają głowy, zaglądając ludziom w oczy, jakby chciały powiedzieć: "No, szybciej, rzuć jeszcze coś do jedzenia. Na co czekasz?".

Kilka dni temu spotkałam parę stałych bywalców naszego parku - gołębicę Amelię i jej męża, gołębia Alojzego. Z grzeczności zapytałam, co u nich słychać, ale Amelia - zamiast zwyczajowego "wszystko w porządku, czekamy aż wylęgną się pisklęta" albo "jak te dzieci szybko rosną, maluchy lada dzień opuszczą gniazdo" - zagruchała smutno.

- Wiesz, że ludzie uważają nas, gołębie, za głupie? - przechyliła łebek i spojrzała na mnie, jakby sprawdzała, co powiem.

- Słyszałam, jak jeden człowiek mówił do drugiego, że "gołębie to nie są najmądrzejsze ptaki" - dodała smutno.

- Amelio, daj wreszcie spokój - zagruchał nerwowo Alojzy. - Nie warto za bardzo przejmować się tym, co myślą o nas ludzie. Zresztą niektórzy z nich bardzo nas lubią.

Amelia jednak żaliła się dalej. - No bo sami powiedzcie, jak można nazwać głupim ptaka, który potrafi wychować młode nawet w zimie, kiedy wiele innych gatunków odlatuje do ciepłych krajów, gdzie łatwiej o pożywienie? Albo takiego, który potrafi odnaleźć drogę do domu, nawet jeśli znajdzie się kilka tysięcy kilometrów od niego?

Amelia pewnie jeszcze długo starałaby się udowadniać, że gołębie to niezwykle mądre ptaki, chociaż ani ja, ani Alojzy w to nie wątpimy, gdyby nie idąca alejką kobieta, która kucnęła obok swojego dziecka i, wskazując na Amelię i Alojzego, powiedziała:

- Popatrz, Bartusiu, jakie śliczne gołąbki. Może dasz im trochę ziarenek? Na pewno nie jadły jeszcze drugiego śniadania.

Na słowa "śliczne gołąbki" Amelia odwróciła łebek, spojrzała na matkę i jej synka, który w wyciągniętej rączce trzymał ptasie przysmaki, i popędziła w ich stronę, zapominając zupełnie o swych smutkach. Alojzy pogruchał chwilę z zadowoleniem, patrząc jak samiczka ze smakiem zjada rzucane jej przez chłopca ziarna słonecznika, po czym oznajmił, że już będzie musiał lecieć, bo - podobnie jak jego żona - nie jadł jeszcze dzisiaj drugiego śniadania, i pobiegł za Amelią. 

Jeśli chodzi o gołębie, to może nie są one tak sprytne jak wrony czy kawki, ale świetnie radzą sobie w zbudowanych przez człowieka miastach, w których zdecydowały się zamieszkać. Nauczyły się znajdować tu pożywienie i miejsca do budowy gniazd. Prawdą jest również to, co mówiła Amelia - gołębie potrafią wrócić do domu z bardzo daleka. Ludzie tę ich umiejętność wykorzystywali dawno temu do przesyłania wiadomości, które przenosiły specjalnie szkolone gołębie pocztowe.

11 maja

Jeszcze do niedawna moja mama twierdziła, że narodziny wiewiórek to nic nadzwyczajnego. W końcu, jak mówiła, samiczki wydają na świat młode nawet trzy razy w roku, więc od wczesnej wiosny do późnego lata naszym ciotkom, kuzynkom i siostrom rodzą się kolejne dzieci. Zmieniła zdanie, kiedy wiewiórczęta - dwie samiczki i dwa samczyki - urodziła moja starsza siostra, Helenka. Z dnia na dzień mama z rozsądnej, doświadczonej wiewiórki zamieniła się w zakochaną we wnukach babcię.  

Tuż po przyjściu na świat wiewióreczki były ślepe, nagie i, co tu kryć, brzydkie. Teraz, co prawda, ciągle jeszcze nie przejrzały na oczka, ale już rośnie im futerko i zaczynają przypominać puszyste rudzielce, którymi się wkrótce staną. Są naprawdę słodkie, chociaż głównie śpią i jedzą. Helenka karmi je mlekiem i minie jeszcze pewnie sporo czasu, zanim same zaczną zdobywać pokarm. Moim zdaniem Helenka trochę przesadza z tą swoją troską o dzieci. Ciągle wypytuje mamę, czy małym nie jest przypadkiem zimno, czy nie jedzą zbyt mało lub nie rosną zbyt wolno. Mama uśmiecha się i mówi, że Helenka zachowuje się zupełnie tak jak ona, kiedy urodziły się jej pierwsze dzieci.

Tego, co wydarzyło się kilka dni temu, moja mama na pewno nie zapomni do końca życia. Kiedy pobiegła zobaczyć, co słychać u Helenki, zastała puste gniazdo. Trudno się dziwić, że z przerażenia omal nie spadła z gałęzi. Przecież wszyscy mieszkańcy parku wiedzą, że zapuszczają się tu kuny, których boją się nawet dorosłe wiewiórki. Kiedy więc zjawiłam się u siostry, na gałęzi obok pustego gniazda siedziała moja mama i trzęsła się ze strachu o los córki i wnuków. Była przekonana, że stało się coś strasznego. Na początku też bardzo się przestraszyłam, ale szybko przypomniałam sobie, że Helenka jeszcze przed narodzinami maluchów przygotowała drugie gniazdo, do którego w razie niebezpieczeństwa mogłaby przenieść swoje młode. Wspomniałam o tym mamie, która tuż po ukończeniu budowy sama sprawdzała, czy wnuki będą tu bezpieczne. Nie zdążyłam dokończyć zdania, gdy mama stanęła słupka, rozejrzała się dookoła, jakby przypominając sobie, którędy będzie najbliżej do nowego lokum córki, i co sił w łapkach pobiegła przed siebie. Już po chwili obie skakałyśmy z gałęzi na gałąź, żeby jak najszybciej znaleźć się w nowym domu Helenki i jej dzieci. Mama gnała tak szybko, że z trudem mogłam za nią nadążyć, chociaż jestem od niej dużo młodsza.

Jak się okazało, w gnieździe zbudowanym z trawy i łyka spokojnie spała Helenka i przytulona do niej czwórka maluchów. Ten wzruszający obrazek uspokoił mamę, która po cichu, tak żeby nie obudzić ani córki, ani wnuków, opuściła ich kryjówkę. Nie powiem, mnie także kamień spadł z serca. No i okazało się, że narodziny kolejnego pokolenia to jednak ważne wydarzenie w życiu rodziny i że wcale nie tak łatwo być babcią, nawet jeśli się jest, jak moja mama, dojrzałą wiewiórką, która wszystko wie najlepiej.

5 maja

Od rana zanosiło się na deszcz. Mimo to postanowiłam poszukać czegoś smacznego do jedzenia, wierząc, że zdążę wrócić, zanim się rozpada. Oczywiście nie zdążyłam. Gdyby zobaczyła mnie wtedy babcia Alicja, na pewno załamałaby łapki i powiedziała, że wyglądam jak zmokła kura. Nie mam pojęcia, jak wygląda zmokła kura, ale muszę wierzyć babci, która jest bardzo mądrą wiewiórką i niejedno już w życiu widziała. Nawet ogonek, który w czasie deszczu służy mi za parasol, bardziej przypominał dziś łysy ogon szczura niż puszystą kitkę wiewiórki.

Skacząc z drzewa na drzewo, starałam się jak najszybciej dotrzeć do mojej dziupli, żeby wysuszyć futerko. Nagle pod grubą gałęzią pięknego dębu zauważyłam, zmokniętego jak ja, niepozornego ptaszka o czarnych, połyskujących zielenią i fioletem piórkach i żółtym dziobku. Tym ptaszkiem okazał się być mój dobry znajomy, szpak Antoni. Deszcz bardzo go ucieszył, bo jak wiadomo po deszczu najłatwiej o przysmaki szpaków - dżdżownice i pędraki.

Antoni wrócił do naszego parku wczesną wiosną z południa Europy, gdzie podobno jest znacznie cieplej i gdzie - jak sam mówi - łatwiej zimą o wartościowy pokarm. Od tej pory śpiewem ostrzegał inne ptaki, które chciałyby zamieszkać zbyt blisko niego: "To moje miejsce, buduj gniazdo gdzie indziej". Trochę później z dalekiej podróży wróciła pani szpakowa, która od kilku lat razem z Antonim, w dziupli opuszczonej przez dzięcioły, wychowuje kolejne pisklęta. Wiosną szpaki wyrzucają z gniazda zeszłoroczną wyściółkę i przynoszą świeże liście, kwiaty, kawałki kory, porosty i pióra. Bardzo cieszą się, jeśli uda im się znaleźć krwawnik i uprawianą przez ludzi lawendę, które chronią ich pisklęta przed pchłami i roztoczami. Szpaki to naprawdę bardzo sprytne ptaki!

Antoni jest niezwykle zabawny. Kiedyś pokazywał mi, jak potrafi naśladować głosy dzięcioła i wilgi. Gdybym nie widziała, że śpiewa Antoni, dałabym głowę, że to naprawdę wilga i dzięcioł. Szpak potrafi też naśladować dźwięki ludzkiego świata, np. kosiarki do trawy.Co ciekawe, także żona Antoniego nieźle śpiewa, choć jej repertuar nie jest tak bogaty jak samczyka.

Chociaż bardzo lubię plotkować z Antonim, rzadko udaje mi się namówić go nawet na krótką pogawędkę bo, jak każdy szpak, zawsze jest bardzo zajęty. A to trzeba znaleźć budulec na gniazdo, a to chwilę posiedzieć na jajkach, żeby żona mogła się posilić, a to przynieść jedzenie wiecznie głodnym pisklętom. Ale tym razem szpak musiał przeczekać deszcz, więc postanowiłam wykorzystać sytuację i zagaić rozmowę. Po krótkiej wymianie informacji na temat pogody, Antoni zamyślił się i zamilkł. Ponieważ wyglądał na zasmuconego, postanowiłam dowiedzieć się, co się stało. Zastanawiałam się, co powiedzieć, żeby go nie urazić  lub nie wydać mu się wścibską wiewiórką. Na szczęście Antoni sam zaczął opowiadać o tym, co przydarzyło się jemu i jego żonie. Otóż kilka dni temu jego samiczka zniosła ostatnie jajko. W tym roku para szpaków doczekała się czterech jajek i zaczęła oczekiwać wyklucia się czterech piskląt. Niestety wczoraj, po powrocie z obiadu, ptaki znalazły w swojej dziupli pięć jajek! Już kolejny raz złożyła jajo w ich gnieździe obca samiczka szpaka.

- Może zrobiła to ta sama spryciara, co w zeszłym roku? - zastanawiał się Antoni. - Jak można tak po prostu podrzucić jajko do gniazda innego szpaka? - nie posiadał się z oburzenia ptaszek. - Przecież wszystkie ptaki wiedzą, że pisklę wymaga troskliwej opieki. Trzeba ogrzewać jajko, potem karmić pisklę i nauczyć je szukać pożywienia. To bardzo ciężka i odpowiedzialna praca!

Wyrzuciwszy z siebie całą złość, Antoni zamilkł. Strząsnął z piórek krople wody i napuszył je, żeby było mu trochę cieplej. Zastanawiałam się, co mogłabym poradzić mojemu przyjacielowi i jak mu pomóc, kiedy nagle, po chwili milczenia, szpak znów się odezwał.

- Trudno, wychowamy z żoną i to piąte pisklę - westchnął. - Oby tylko nie zabrakło dżdżownic, komarów i pędraków. Dwa lata temu doczekaliśmy się sześciu jajek i udało nam się odchować wszystkie pisklęta. Bądźmy dobrej myśli. Może tym razem też się uda - powiedział szpak już znacznie weselszym głosem, po czym podskoczył kilka razy na gałęzi, rozejrzał się dookoła i rzucił na pożegnanie: - A teraz już muszę lecieć wiewióreczko, bo przestało padać, a ja - jak sama widzisz - mam więcej pracy, niż się spodziewałem.

I to był koniec mojego spotkania ze szpakiem Antonim. Nie zdążyłam go zapytać ani o ciepłe kraje, ani o to, jak powodzi się jego dzieciom, które wykluły się z jajek w zeszłym roku. Cóż, może następnym razem się uda? Ja też postanowiłam wrócić do domu, by wreszcie wysuszyć futerko i zjeść kilka orzechów, które zostały mi jeszcze z zimowych zapasów.​

30 kwietnia

Jestem młodą wiewiórką i o wielu sprawach nie mam jeszcze pojęcia, ale byłam pewna, że wszystkie młode zwierzęta jeszcze długo po urodzeniu (lub wykluciu z jaja jak ptaki) są nagie i bezbronne, a czasem także ślepe. Okazuje się jednak, że wcale nie wszystkie!

Dzisiaj wczesnym rankiem wyszłam z mojej dziupli, żeby trochę pobiegać i sprawdzić, co słychać w naszym pięknym, pachnącym wiosną parku. Poskakałam po gałęziach, zajrzałam do karmników dla ptaków w nadziei, że ktoś dosypał tam pysznego słonecznika, ale były one puste, więc spałaszowałam kilka soczystych pędów. I wtedy właśnie zobaczyłam kaczkę krzyżówkę Justysię, starą znajomą mojej mamy.

Justysia podpłynęła do gniazda, w którym  jeszcze wczoraj wieczorem, co widziałam na własne oczy, tkwiło dziesięć jasnych jajek. Rano po jajkach nie było śladu, a w gnieździe popiskiwało dziesięć brązowo-żółtych, puszystych kuleczek. Były to oczywiście dzieci Justysi. Widać było, że kacza mama bardzo się cieszy z tego, że pisklęta już się wykluły. Weszła do gniazda, pokwakała trochę nad nimi, sprawdziła, czy żadnego nie brakuje, po czy zsunęła się do wody i zaczęła je nawoływać. Bardzo się wystraszyłam i chciałam pędzić na ratunek, chociaż wiewiórki nie są mistrzami w pływaniu. Pomyślałam, że Justysia po prostu oszalała! Ku mojemu zdziwieniu kaczuszki po kolei zaczęły wskakiwać do stawu, jakby nic innego w życiu nie robiły. Po chwili, cicho popiskując, płynęły za swoją mamą. Chciałam zapytać Justysię, jak to możliwe, że takie maluchy potrafią już pływać, ale ze zdziwienia zapomniałam języka w gębie, to znaczy w pyszczku, oczywiście, i jeszcze długo po tym, jak krzyżówka z pisklętami zniknęły mi z oczu stałam jak zaczarowana, nie mogąc wykrztusić słowa.

Historię dzieci krzyżówki Justysi opowiedziałam mamie, którą spotkałam pod dębem, wracając do domu. Mama bardzo się ucieszyła, że pisklęta już się wykluły. Zaraz potem dostałam burę, że mimo jej wysiłków włożonych w moją edukację, nadal nic nie wiem o życiu. No i zaczęło się. Musiałam wysłuchać, że wiele zwierząt rodzi się lub wykluwa jako bezbronne i zdane na rodziców. Są to na przykład wiewiórki, chomiki, myszy, ptaki drapieżne i lisy. Niektóre jednak wkrótce po narodzinach lub wykluciu z jaja ruszają za  mamą, która pokazuje im, gdzie można znaleźć pożywienie (m.in. młode krzyżówki lub sarny). Jak widać wiewiórka, uczy się całe życie.

28 kwietnia

Wczoraj wieczorem, kiedy wracałam do mojej przytulnej dziupli, spotkałam bardzo dziwne zwierzę. Można go opisać jako brzydką mysz ze skrzydłami bez piór (jak w ogóle można fruwać na skrzydłach pozbawionych piór?).

Ale od początku. Całe popołudnie z kuzynem Ambrożym skakaliśmy z gałęzi na gałąź i goniliśmy się wokół pni drzew. Bawiliśmy się tak dobrze, że nie zauważyliśmy, iż nadchodzi noc. A przecież nocą wiewiórka powinna spać w bezpiecznej kryjówce, pod kołderką z puszystego ogonka, bo w ciemnościach może nie zauważyć niebezpieczeństwa, na przykład kuny lub bezszelestnego nocnego łowcy - puszczyka.

Biegłam zatem do domu, gdy nagle dostrzegłam dziuplę, której wnętrze oświetlił promień zachodzącego słońca. W środku znajdowało się jakieś dziwne zwierzę, które zwisało głową w dół, przyczepione pazurkami tylnych łapek. Musiałam krzyknąć ze strachu, bo stworzenie się obudziło i ziewnęło, otwierając pyszczek pełen ostrych jak szpilki zębów. Gdy rozprostowało skrzydła, wysunęły się spod nich wielkie uszy. Już miałam uciekać, kiedy stwór się odezwał:

- Wiewióreczko, dlaczego budzisz nietoperza?
- Ty mnie znasz? - zapytałam bardzo zdziwiona.
- Ciebie nie, ale kilka wiewiórek w swoim długim życiu już spotkałem - odparł nietoperz, ciągle poziewując.

Postanowiłam dowiedzieć się czegoś więcej o nietoperzach. Oczywiście rozsądniej byłoby uciec, gdzie pieprz rośnie, a o to dziwne zwierzę zapytać mamę, ale wiem, że skończyłoby się to jej użalaniem się nad moją niewiedzą.

Nietoperz, który przedstawił się jako gacek wielkouch Anatol, okazał się bardzo sympatycznym, choć pozbawionym urody stworzeniem (czego mu oczywiście nie powiedziałam). Bo czy można nazwać ładnym zwierzę, które nie jest ptakiem, ale ma skrzydła, do tego pozbawione piór, włochaty tułów i brzydki pyszczek pełen ostrych zębów? Na początku nietoperz uspokoił mnie, że nie jada wiewiórek, a jego ulubionym pożywieniem są tłuste ćmy i chrabąszcze. Powiedział mi też, że spanie głową w dół jest bardzo wygodne i nie rozumie, dlaczego wszystkie zwierzęta nie śpią w takiej właśnie pozycji.

Teraz już wiem, dlaczego nigdy wcześniej nie spotkałam żadnego nietoperza. To zwierzęta nocne i polują po zmroku, kiedy ptaki drapieżne, takie jak sokoły, krogulce czy jastrzębie, smacznie już śpią. Myślałam, że nietoperze świetnie widzą nocą, tak jak sowy, ale Anatol powiedział, że potrafi latać w ciemności dzięki doskonałemu słuchowi. Nietoperze wydają dźwięki, a następnie nasłuchują powracającego echa. Tak odnajdują ściany budynków lub drzewa, z którymi mogłyby się zderzyć. W ten sposób również znajdują w ciemności pożywienie. Anatol powiedział mi też, że oprócz gacków natrafić można na wiele innych gatunków nietoperzy, np. nocki, a nawet mopki.

Spotkanie z nietoperzem okazało się bardzo pouczające. Dowiedziałam się, że nietoperze, jeże, ryjówki, ćmy, borsuki, popielice czy chomiki wolą noc, która jest dla nich bezpieczniejsza niż dzień. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkam Anatola i będę mogła posłuchać jego opowieści o tajemniczym świecie nocy oraz jego mieszkańcach, których prawdopodobnie nigdy nie zobaczę.

24 kwietnia

Dzisiaj muszę napisać o oburzającym zachowaniu wron. Jak już wspomniałam, kiedy tylko nadarzy się okazja, ptaszyska te kradną wiewiórkom orzeszki. Moim zdaniem, ich przestępczy proceder warto opisać dokładniej.

Z niechęcią przyznaję, bo trudno chwalić kogoś, kogo się nie lubi, że wrony są bardzo sprytne. Tylko czekają, aż ludzie zaczną nas karmić orzeszkami. Tym bardziej zuchwałym wronom udaje się chwycić orzeszek szybciej niż nam, i to jest kradzież. Ludzie przynoszą bowiem orzeszki specjalnie dla nas, ślicznych, puszystych wiewiórek, a nie szaro-czarnym, skrzeczącym ptaszyskom. Wrony znalazły jeszcze jeden - zdecydowanie bardziej podstępny - sposób wykradania wiewiórkom pożywienia. Obserwują, gdzie zakopujemy nasze zapasy, i kiedy tylko znikniemy im z oczu, wygrzebują pożywienie z ziemi. Wrony nie mają -  jak my - ostrych zębów, ale i tak potrafią dostać się do słodkiego wnętrza orzecha. Trzymając w dziobie nasz przysmak, podlatują do góry i zrzucają go z wysokości na ziemię. Orzech rozpada się na pół, a wrona może go z apetytem zjeść.

Jak mówi siostra mojej mamy, ciocia Janeczka, nie ma co żałować wronom tych kilku naszych przysmaków. W końcu my, wiewiórki, zawsze możemy liczyć na ludzi, którzy przez cały rok chętnie nas karmią, a wrony muszą szukać jedzenia same, i to często w śmietnikach. Tak, zdecydowanie mamy szczęście, że wyglądamy na urocze, bezbronne zwierzątka, którym trzeba pomagać.

Jeśli zaś chodzi o ciocię Janeczkę, to ma ona powód, żeby darzyć wrony mniejszą niechęcią niż my. Otóż moja sprytna ciotka, "wielbicielka" wron, urządziła sobie przytulne mieszkanko w opuszczonym wronim gnieździe.

20 kwietnia

To znowu ja - wiewiórka Gabrysia. Dzisiaj chciałam napisać trochę o tym, gdzie i jak mieszkają wiewiórki, oraz o tym, że wcale nie jest nam łatwo zapewnić sobie ciepłe i bezpieczne schronienie. A teraz do rzeczy…

My, wiewiórki, chętnie opuszczamy nasze kryjówki rankiem, kiedy w parku jest spokojniej. Chociaż przekonałyśmy się, że warto sprawdzić, co słychać tu również po południu, bo wtedy właśnie przychodzi najwięcej osób przynoszących orzeszki. Są też dni, kiedy z zupełnie nieznanych nam powodów, park pęka w szwach, tak dużo jest tu ludzi i ich młodych. Niestety wtedy zazwyczaj jest również głośno i większość z nas woli przeczekać ten czas w jakimś zacisznym miejscu. Czasem bywa, że ktoś nas woła, a kiedy podbiegamy, okazuje się, że nie ma dla nas orzeszka! Po co nas zatem wołano? Jakby powiedziała babcia Alicja: "Czego to ludzie nie wymyślą?!".

Najbardziej zapracowane jesteśmy jesienią, kiedy musimy zgromadzić zapasy na długą zimę. Wiosna dla wiewiórczych samiczek też nie jest czasem odpoczynku, bo właśnie wtedy rodzą się młode, którymi trzeba się zaopiekować. Zimą rzadziej wychodzimy z naszych przytulnych mieszkanek. Szczególnie trudno nas spotkać w mroźne dni.

Chętnie wprowadzamy się do dziupli opuszczonych przez dzięcioły. Miłe mieszkanko potrafimy sobie także urządzić w nieużywanym ptasim gnieździe. Gniazdo wymaga jednak więcej przygotowań, żeby mogło stać się naszym domem. Bo co to za dom, który nie ma dachu? Dach zatem musimy samodzielnie dobudować z gałązek i trawy. Żeby było wygodnie i miękko, mieszkanko mościmy mchem, suchymi liśćmi i trawą. Jeśli nie uda się znaleźć pustej dziupli lub opuszczonego gniazda, budujemy sobie domy w rozwidleniu gałęzi drzew. Czasem wprowadzamy się do budek, które przygotowali dla nas ludzie. Różnią się one od ptasich, bo wejście znajduje się od strony pnia drzewa, co ułatwia wchodzenie nam, wiewiórkom, a utrudnia większym od nas drapieżnikom.

Na szczęście mnie udało się wypatrzyć dziuplę, którą miała wkrótce opuścić para dzięciołów. Co tu gadać, po prostu pilnowałam, kiedy odchowają młode i wreszcie się wyprowadzą i hyc! wskoczyłam do środka, jak tylko ostatni młody dzięcioł wyleciał z gniazda. Mam więc przytulny dom, w którym bezpiecznie spędziłam zimę, od czasu do czasu wychodząc z niego na posiłek i żeby trochę powspinać się po drzewach. Nawet zimą trzeba rozprostować łapki i zażyć ruchu, najlepiej w towarzystwie, ponieważ gonitwy po drzewach we dwójkę są zdecydowanie przyjemniejsze niż w te w pojedynkę.

16 kwietnia

Postanowiłam zacząć prowadzić pamiętnik. Po co? Jak mówi moja mama, żeby uporządkować myśli. A także dlatego, że chcę opowiedzieć, co się dzieje w naszym parku, który ludzie nazywają Łazienkami Królewskimi. Mam na imię Gabrysia i jestem wiewiórką. Mieszkam w jednym z pięknych, starych drzew, które dawno, dawno temu posadzili tu ludzie.

Coraz wyraźniej widać, że mamy już wiosnę. Słońce mocniej grzeje, z ziemi wyrastają kolejne kwiaty, na drzewach pojawiają się pąki i młode listki. Jest coraz cieplej i coraz piękniej. Jedyne, co nas mieszkańców parku dziwi, to jakiś niezwykły o tej porze spokój. Babcia Alicja mówi, że jak żyje, nie pamięta, żeby wiosną było tu tak cicho. Prawie nie ma ludzi. Od czasu do czasu pojawi się strażnik i czujnym okiem obejrzy, czy nie dzieje się coś złego. I to wszystko. Czyżby ludzie ze swoimi młodymi, które nazywają dziećmi, przestali lubić tu przychodzić? Teraz nikt za nami nie biega, krzycząc z nieznanego bliżej powodu "Basia!!!, Baaasia!!!" (Czy ludzie myślą, że wszystkie wiewiórki mają tak samo na imię? Niby dlaczego? Przecież nie miałoby to żadnego sensu!).

Niestety wraz z ludźmi zniknęły dostawy orzeszków, na które mogłyśmy liczyć o każdej porze roku. Na szczęście my, wiewiórki, jesteśmy zapobiegliwe i jesienią bardzo ciężko pracowałyśmy, robiąc zapasy, które mogłyśmy potem całą zimę podjadać. Ich przygotowanie to ciężka praca. Każda z nas musi zgromadzić kilka tysięcy orzechów lub żołędzi. To bardzo dużo. A do tego trzeba uważać na złodziejki wrony, które potrafią obserwować, gdzie chowamy zapasy na zimę, żeby nam je potem wykradać! To po prostu oburzające! I tu właśnie ludzie okazują się bardzo przydatni. Wydaje się nawet, że sprawia im radość, kiedy bierzemy orzechy, które dla nas przynieśli.

Tak w ogóle to ludzie są trochę dziwni. Czasem opowiadamy sobie o ich, niezrozumiałych dla nas, wiewiórek, zachowaniach. Plotki o ludziach bardzo lubi babcia Alicja, która czasami z samego rana wbiega do dziupli, w której mieszka moja mama, i zaczyna swoją relację z poprzedniego dnia od słów: "Czego to ludzie nie wymyślą?!"


Jeśli chcielibyście się czegoś dowiedzieć o wiewiórce Gabrysi, dajcie nam znać. Może odpowiedzi na swoje pytania poznacie na kolejnych stronach jej pamiętnika? Piszcie na nasz adres mailowy: RezerwacjeMLiJ@lazienki-krolewskie.pl